slide1 slide2 slide3 slide

Notatki z domu autostopowicza

Nowy Świat. W końcu.

Apteka w stolicy Praia Wyspy Zielonego Przylądka
- Jest pod łóżkiem, pod łóżkiem! O cholera utknęła w komodzie, musimy załatwić klucz.
Caroline, Hughes i Alex, cała trójka biegała po pokoju jak oszalała próbując złapać kota - małe, wściekłe stworzenie, które Alex przyniósł z rana jako prezent urodzinowy dla Hughes. Ja stałem w kącie nie do końca wiedząc co się dzieje i obserwując tę dziwną scenę przez jakieś piętnaście minut. Po śniadaniu pożegnaliśmy się z Sandro, Francuzem w którego pensjonacie się zatrzymaliśmy i zaczęliśmy się wspinać w kierunku krateru Cova.
- Poczekajcie chwilę. - rzucił Alex znikając w drzwiach miejscowego sklepiku i po chwili pojawiając się z kolejnym miauczącym pudełkiem.
Santo Antão, Republika Zielonego Przylądka
- Jeszcze jeden kot?
- A wezmę jednego dla siebie.
Więc obie łodzie miały nowych członków załogi, Loïck czarno-białą furię później nazwaną Peca*, a do Antouki - łajby Alexa która w tym momencie była od kilku tygodni również moim domem, dołączyła Piada** - mały, szary tygrysek, tak mały że trzeba go było z początku karmić strzykawką. Współcześni żeglarze i ich współczesne papugi.

Szlak piął się coraz bardziej stromo w górę doliny Paúl. Byliśmy na wyspie Santo Antão, najzieleńszej ze wszystkich wysp Zielonego Przylądka. Nawietrzne stoki były pokryte plantacjami banana, papai i trzciny cukrowej, a trzcina ta to nie tylko cukier, ale również rum. Było tam wiele małych, rodzinnych gorzelni produkujących wyśmienity trunek. Wypad na Santo Antão, gdzie dotarliśmy promem, był miłym odświeżającym wydarzeniem. Czekaliśmy przez kilka dni na zmianę pogody, wiatr był zbyt mocny by opuścić Mindelo. Naszym kolejnym celem była wyspa Santiago, która miała posłużyć jako ostatni przystanek przed długim rejsem do Nowego Świata.

Złapanie kolejnej łodzi na stopa było tym razem wyjątkowo łatwe, wręcz zbyt łatwe, biorąc pod uwagę fakt że nie zrobiłem nic w tym kierunku. Alex, zawodowy nurek pod czterdziestkę, zaoferował mi lifta praktycznie od razu po przybyciu do Mindelo. Znał on załogę Loïcka z Agadiru i kiedy wspomnieli mu o mnie zapytał wprost: "Paluch, chcesz płynąć ze mną?" Gdy wszedłem do mesy Antouki po raz pierwszy poczułem dziwne uczucie pustki czy samotności, może dlatego że łajba ta była większa i bardziej zorganizowana niż Loïck ze swoim przytulnym bałaganem, a może po prostu dlatego że Alex mieszkał tam sam. Był to piękny, stalowy kecz z pomalowanym na żółto kadłubem i biało-czerwonymi żaglami.

W końcu opuściliśmy Mindelo w niedzielę, szóstego maja. Był to pogodny dzień z lekką bryzą i spokojnym morzem, zupełnie niepodobny do kilku poprzednich dni. Mieliśmy towarzystwo gdyż Loïck postanowił popłynąć z nami. Z początku mieliśmy mały wyścig robiąc zdjęcia i filmując się nawzajem, coś co Caroline mogłaby wykorzystać w następnym dokumencie. Dziwnie się żeglowało z elektronicznym autopilotem. Wydawał on tak nienaturalne dźwięki, jakby jakiś robót knuł coś pod pokładem. W środku nocy odwiedziły mnie delfiny skaczące i wygłupiające się obok łodzi. Piękne zwierzęta. Dotarliśmy do Tarrafal, miasteczka zbudowanego wokół zatoki w północno-zachodniej części wyspy Santiago po trzydziestu trzech godzinach.

Kot Piada na łodzi Antouka na Wyspach Zielonego Przylądka
Piada - kolejny członek załogi
- Chciałbym tu zostać ze dwa tygodnie, - rzekł Alex unosząc oczy znad talerza. - Chcę tu się zrelaksować, ponurkować, połowić ryby, odpocząć przed rejsem przez Atlantyk.
- OK, - zgodziłem się pomimo tego że wcześniej mówił o kilku dniach. Ale to w końcu on był kapitanem. Próbowałem patrzyć pozytywnie na taki obrót sprawy. Mogłem nauczyć się czegoś o nurkowaniu, być może nawet spróbować nurkowania z akwalungiem. Dni więc upływały leniwie. Pływałem, nurkowałem z rurką, obserwowałem jak chłopaki łowią ryby czy chodziłem na przechadzki po lądzie. W pewnym momencie spróbowałem też nurkowania z aparatem tlenowym i trudno opisać jak fantastyczne to było uczucie, jak, jakbym latał w zwolnionym tempie. Ale... gdzieś z tyłu głowy nie mogłem się doczekać aż wyruszymy, popłyniemy przez otwarty ocean, będziemy w ruchu.

Autostop był dla mnie zawsze synonimem wolności, ale jachtostop czyli tak naprawdę bycie członkiem załogi ma z wolnością niewiele wspólnego. Jesteś pod rozkazami kapitana, nie decydujesz. Szybko to zrozumiałem i zaakceptowałem. I bycie członkiem załogi łodzi płynącej z punktu A do punktu B, poruszanej siłą wiatru to czysta przyjemność. Ale bycie członkiem załogi łodzi na kotwicy to zupełnie inna rzecz. Nie możesz po prostu powiedzieć: idę do miasta, na razie. Jesteś otoczony wodą i jest tylko jeden bączek. Nawet tak mała rzecz musi być wcześniej ugadana. Kolejna rzecz z której nie zdawałem sobie sprawy. Powtarzałem sobie w głowie: Bądź cierpliwy człowieku, przecież o to chodzi w stopowaniu. Ale dwa tygodnie zamieniły się w dwa i pół tygodnia, a to z kolei zamieniło się w trzy i nawet po zrobieniu clearance*** w stolicy kraju Prai zostaliśmy w Tarrafal kolejny tydzień. To tak jakby złapać na stopa samochód, który po pięciu minutach jazdy parkuje na długie godziny przed wyruszeniem w dalszą drogę. Może nie byłem stworzony do takiego relaksowania się, a może byłem na to wciąż za młody.

Gdy w końcu postawiliśmy żagle i obraliśmy zachodni kurs świeciłem, błyszczałem, promieniowałem radością. Po raz ostatni podziękowałem przez radio Hughes i Caroline za wszelką wiedzę którą dzięki nim zdobyłem i zacząłem wypatrywać zarysu Fogo - najwyższej z wysp archipelagu, wciąż aktywnego wulkanu. Był to obok Bravy ostatni kawałek lądu który mogliśmy zobaczyć przed dotarciem do Tobago, naszego celu po drugiej stronie Atlantyku.

Zatoka Tarrafal z wulkanem Fogo w tle Wyspy Zielonego Przylądka
Zatoka Tarrafal z wulkanem Fogo w tle
Dni mijały dość szybko pomimo tego iż nie mieliśmy zbyt wiele do roboty. Pogoda była wyśmienita ze stałym pasatem wiejącym zza pleców i tylko kilkoma niewielkimi bałwanami na powierzchni oceanu. Żagle, raz ustawione porządnie nie potrzebowały niemalże żadnych dociągnięć. Jedyne co musieliśmy od czasu do czasu podregulować to samoster wiatrowy zainstalowany na czas rejsu.

Między mną a kapitanem nie było zbyt wiele słów, byliśmy zupełnie odmiennymi ludźmi, z całkowicie innymi osobowościami - ja bardziej ekstrawertyk i Alex raczej zamknięty w sobie, ceniący ciszę. Miałem więc mnóstwo czasu na czytanie. Najpierw były przygody Joshuy Slocuma, który opłynął samotnie świat pod koniec XIX wieku. Klasyka wśród żeglarzy. Potem był ponownie Kerouac, oczywiście Stanisław Lem oraz kilku innych autorów, ale książka która dała mi naprawdę dużo do myślenia o otaczającym nas świecie to Następne sto lat George'a Friedmana, w której przedstawił on prognozę sytuacji geopolitycznej w XXI wieku. Niezły trening umysłu.

Gdy byłem zmęczony czytaniem i nie miałem ochoty bawić się z kotem, a szalał on dookoła bez przerwy, po prostu siedziałem w kokpicie z wzrokiem zawieszonym na horyzoncie i myślałem, coś co wielu z nas nie ma czasu robić w rutynie codziennego życia. Myślałem o swojej przeszłości, o rodzinie w Polsce i o przyjaciołach z Galway. Ależ tęskniłem za tą bandą świrów, siedzieli oni pewnie w tym czasie w Salt House albo w Crane Bar i sączyli piwo. Musiałem opuścić to magiczne miejsce, włóczęgowska natura wzięła górę, ale może w przyszłości... Przyszłość, o niej też myślałem, próbując wyobrazić sobie jak będzie wyglądać moje życie za miesiąc, za rok. Wydawało się to niemożliwe do przewidzenia, była to pusta kartka. Sprawiało mi to radość.

Wschód słońca o poranku osiemnastego czerwca był najlepszym prezentem urodzinowym jaki mogłem sobie wymarzyć. Wraz ze słońcem wspinającym się coraz wyżej ujrzałem wyspę Tobago wypełzającą z ciemności, z palmami kokosowymi nad białymi plażami i falami rozbijającymi się o rafę koralową. Po osiemnastu dniach i dziewiętnastu godzinach na morzu dotarliśmy do celu. Dotarłem do Nowego Świata. W końcu.

___
* Peca - skrót od portugalskiego słowa pequena czyli mała.
** Piada - po portugalsku żart
*** Clearance - formalności ze służbą celną, urzędem imigracyjnym itd., załatwiane po wpłynięciu na oraz przed wypłynięciem z terytorium danego kraju.