Dzień był parny i gorący, powietrze wypełnione było tym dusznym a jednocześnie fascynującym zapachem tropików. Powiedziano mi że z granicy nie ma żadnego autobusu do centrum miasta, a że nie chciałem płacić za taksówkę, wystawiłem kciuka na spowalniaczach bezpośrednio przy wyjeździe z terminala granicznego. Po minucie miałem stopa z dwiema kobietami z Paragwaju będącymi w drodze do domu. Foz do Iguaçu było potrójną granicą, więc było tam mnóstwo aut z rejestracjami ze wszystkich trzech krajów. Wyglądało na to że Paragwaj nie będzie ciężki do łapanie stopa w przyszłości, ale teraz musiałem przejechać spory kawałek Brazylii by dotrzeć do Rio. I pamiętałem doskonale jak trudne to było, jak wiele czasu musiałem spędzić na posto BR by ktoś mnie zabrał. Teraz musiałem znaleźć jedno takie posto, na Hitchwiki nie było informacji na temat Foz.
Jak tylko dostałem się na jedną ze stacji benzynowych rozszalała się ulewna burza, która zatrzymała mnie na kilka godzin. Nie była to dobra miejscówka, to nie był jeszcze koniec miasta i tylko miejscowi tam tankowali. Pracownicy stacji byli w porzo i wytłumaczyli mi jak dostać się na dobre posto na autostradzie. Gdy tam dotarłem było prawie ciemno. Cały dzień zmarnowany tylko na to by dotrzeć na wylotówkę. Wokół stacji zaparkowanych było mnóstwo ciężarówek i przy odrobinie szczęścia możliwe było złapanie nocnego stopa bezpośrednio do São Paulo. Stamtąd miałbym już tylko czterysta kilometrów do Rio. Miałem kilka ciekawych pogawędek z kierowcami tirów, ale większość albo jechała do Paragwaju, albo w stronę Kurytyby, ale dopiero popołudniem następnego dnia. Znowu ugrzązłem na posto BR?
Przenocowałem się na platformie do przewożenia samochodów oczywiście za przyzwoleniem kierowcy tira który ją ciągnął. W tym momencie byłem już pogodzony z tym że nie dotrę do Rio na moje urodziny i mecz Chile - Hiszpania. Będą kolejne mecze i kolejne urodziny. Miałem tylko nadzieję że Francisco wciąż tam będzie kiedy przyjadę.
Wstałem wcześnie i po kilku kolejkach mocnej kawy którą większość stacji oferowała za darmo, ulokowałem się na wylocie z posto. W pobliżu była szeroka zawrotka która na brazylijskich autostradach robiła za węzeł i ludzie nie jechali aż tak szybko. Może uda mi się coś złapać prosto z drogi? Godziny mijały i dopiero koło południa ktoś mnie zabrał. Przyjemność stopowania w Brazylii. Był to konwój dwóch ciężarówek jadących aż do São Paulo. Kolesie rozmawiali wciąż na CB a ja słuchałem tej słodkiej muzyki jaką był brazylijski portugalski przypominając sobie wiele słów które wyleciały mi z głowy. Jechaliśmy przez cały dzień, zatrzymaliśmy się na noc i następnego dnia kontynuowaliśmy aż do późnego popołudnia. Wysiadłem blisko centrum miasta. Teraz musiałem wydostać się z tego osiemnastomilionowego szaleństwa.
Przejechałem raz na stopa przez São Paulo i nie wspominam tego za dobrze. Tym razem przestudiowałem mapy i inne strony zawczasu by być przygotowanym i przeskoczyć je szybko. Udałem się od razu na Terminal Tietê i zabrałem się autobusem do Jacareí, które znajdowało się już poza metropolią. Tuż przed zjazdem do tego miasta była stacja benzynowa z dużą restauracją, która wyglądała dobrze na Street View. Jakiś kilometr dalej znajdowały się również bramki i bardzo chciałem je wypróbować. Nie znalazłem żadnych informacji o stopowaniu na stacjach poboru opłat w Brazylii. W razie gdyby nie było to dozwolone, zawsze mogłem wrócić na stację.
Z rana udałem się na bramki z kartką na której napisałem Rio de Janeiro i narysowałem wielką uśmiechniętą buźkę. Po chwili zaczął się do mnie zbliżać jeden z pracowników. Wyrzucą mnie? Nie, musiałem się tylko przesunąć nieco dalej. Nie ma sprawy. Nie były to może tak dobre bramki jak w Polsce czy we Francji, nie było tam parkingów i toalet, zatrzymywanie się było niedozwolone, a zewnętrzne bramki miały coś w rodzaju viaTolla, więc była na nich większa prędkość. Ale i tak zrobiły swoje. I to w pięć minut! Zatrzymała się osobówka jadąca prosto do Rio. Co za zmiana.
Rio, do którego dotarłem po kilku godzinach, przywitało mnie ulewnym deszczem. Wysiadłem dość daleko od centrum ale nieopodal miałem stację podmiejskiej kolejki, więc nie stanowiło to problemu. Po dodatkowej przejażdżce autobusem znalazłem się niemalże na szczycie Santa Teresy, spokojnej dzielnicy niedaleko Lapy uznawanej za centrum miasta.
Zajęło mi chwilę znalezienie domu Daniela, chłopaka Moniki. Jego chata wypełniona była instrumentami, perkusja zajmowała sporą część salonu, w kątach stały gitary. Daniel, którego wielkie oczy miały ten przyjacielski błysk, był nauczycielem angielskiego a także muzykiem i piosenkarzem. Jego współlokatorzy również zajmowali się muzyką, pozytywne dźwięki cały czas sączyły się z głośników. Tej nocy wysłałem wiadomość do Francisco, ale nie dostałem żadnej odpowiedzi. Pancho gdzie jesteś?
Następnego dnia wyszło słońce i udaliśmy się z Danielem do miasta. Pomógł mi on kupić i zarejestrować nową kartę sim, moja stara karta po półtora roku bez doładowania przestała działać. Wow, minęło półtora roku od mojego ostatniego pobytu w Brazylii. I większość tego czasu upłynęło w Chile. Nigdy bym nie pomyślał że tak to się potoczy. Bycie długoterminowym podróżnikiem oznacza że przyjdzie taki dzień gdy skończą ci się oszczędności, nie ważne jak dużo odłożysz przed wyruszeniem w drogę. Zawsze korciło mnie Chile i chciałem tam pomieszkać, ale jednym z powodów dla którego zatrzymałem się tam tak długo były pieniądze. I w sumie nie odłożyłem aż tak dużo, to nie Irlandia, zarobki były kiepskie. Więc jechałem na bardzo skromnym budżecie. Zacząłem uświadamiać sobie że by kontynuować tę podróż musiałem wykorzystywać każdą okazję by zarobić parę złotych i wyglądało na to że taka okazja istniała w Rio.
Zabawa na ulicach Rio |
Zanim zabrałem się na plażę wypchany piwami chciałem uczcić moje spóźnione urodziny. Miałem nadzieję że zrobię to razem z Francisco, ale był on już w São Paulo. Szkoda że nie udało nam się spotkać. Dowiedziałem się jednak że Greg z którym pracowałem w La Valija również był w Rio i wkrótce spotkaliśmy się w mieszkaniu gdzie koczował. Byli tam inni Anglicy i grupa ludzi z Wysp Zielonego Przylądka. Niezły miks. Po kilku browarach udaliśmy się do Lapy i po chwili zgubiliśmy się w tym niekończącym się tłumie. Nie udało mi się go znaleźć, ale i tak miałem ciekawą noc.
- Powodzenia - powiedział Daniel poklepując mnie po plecach.
- Dzięki, będę potrzebował dużo szczęścia - odpowiedziałem zarzucając lodówkę pełną piw po czym skierowałem się na przystanek. Musiałem wziąć autobus a potem metro by dotrzeć na Copacabanę i obawiałem się że piwo będzie ciepłe do tego czasu, ale lód wciąż pokrywał błękitne puszki gdy doszedłem do plaży. Pamiętałem doskonale mój pierwszy raz jako plażowy sprzedawca w Mielnie, to właściwie była moja pierwsza praca w życiu. Pierwsze słowa nie chciały mi przejść przez gardło przez długie minuty. A teraz miałem to robić na Copacabanie, w Rio de Janeiro, po portugalsku. Głęboki wdech... cerveja!** Pierwszą sprzedaż miałem po dziesięciu minutach. Grupa Brazylijczyków nie mogła uwierzyć że piwo sprzedaje im Polak. Od tego momentu całe to zawstydzenie i niepokój zniknęło, chodziłem z wielkim uśmiechem na ustach podjarany jak dzieciak. Co za doświadczenie!
Przychodziło coraz więcej ludzi gdyż za chwilę miał się zacząć kolejny mecz. Nie mogłem sprzedawać wewnątrz Fan Festu ale ekrany były naprawdę ogromne i dobrze widoczne spoza i wielu ludzi wolało oglądać mecze nie wchodząc do środka. Za każdym razem jak sprzedałem jedno piwo sam również sobie mogłem na jedno pozwolić, sprzedaż je pokrywała, mogłem więc być na plaży przez cały dzień, oglądać mecze Mistrzostw Świata i popijać piwo bez sięgania po moje oszczędności. Kosztowało mnie to tylko odrobinę wysiłku. Na koniec dnia zostało mi nawet w kieszeni parę reali. Super.
Daniel był bardzo ciekaw jak mi poszło gdy wróciłem do domu. Dobrze się rozumieliśmy od samego początku i Monika była z tego bardzo zadowolona gdy rozmawialiśmy na Skypie. Jednego wieczoru Daniel grał koncert w jednym z miejscowych barów i oczywiście byłem zaproszony. Tej nocy zagrał wiele coverów, głównie z muzyki brazylijskiej w tym Novos Baianos których uwielbiałem. Bar był niewielki więc bez tłumów, ale wszyscy wyglądali na zadowolonych. Ja byłem.
W sobotę Brazylia grała mecz jednej szesnastej finału z Chile i czuło się pewne napięcie. Chile grało do tej pory znakomicie, a większość Brazylijczyków nie była zadowolona ze swojej drużyny. Obawiano się przegranej. Ja oczywiście kibicowałem Chile i byłem ciekaw co by się stało gdyby Brazylia rzeczywiście przegrała. Jak wyglądałyby ulice i plaża. Po emocjonującym meczu Brazylia jednak wygrała i na każdym rogu rozpoczęła się impreza. Myślałem że pomoże mi to w moim biznesie, ale było wręcz przeciwnie, tego wieczoru naprawdę nie szło. Ostatnie kilka piw zostawiłem dla siebie, nie było sensu się męczyć. Rio, piłka i samba... a ja byłem tego częścią.
Zostałem w Rio jeszcze kilka dni i niektóre były lepsze inne gorsze dla mojego małego biznesu. Nie odłożyłem prawie nic, ale nie musiałem też korzystać z moich oszczędności więc byłem zadowolony. W ciągu tych kilku dni pozwiedzałem jeszcze co nieco i odwiedziłem miejsca których nie udało mi się zobaczyć poprzednim razem jak choćby słynną Głowę Cukru. Wyszliśmy też z Danielem raz czy dwa do Lapy by wypić kilka piw. Po Monice byłem drugim Polakiem jakiego poznał i to chyba sprawiło że nasze rozmowy były głębsze. Bardzo za nią tęsknił i martwił się jak się to wszystko potoczy. Monika kupiła dom w Ekwadorze i chciała zamienić go w hostel i jednocześnie mieszkać w nim z Danielem. Podobał mu się ten pomysł ale uwielbiał on również swoją karierę w Rio. Gdy dowiedział się że Monika zabukowała bilet do Rio cały aż promieniował z radości.
- Hej chcesz zaimponować tej lasce jak przyleci? Naucz się tego kawałka! - i pokazałem mu Whisky Moja Żono Dżemu. Zaczął on ciężko pracować nad tym utworem i byłem zaskoczony jego zdolnością do wypowiadania polskich słów. Bycie Brazylijczykiem być może mu pomagało, oba języki miały podobne dźwięki. Być może dlatego portugalski był dla mnie tak łatwy?
Po pożegnalnym uścisku udałem się na przystanek przed domem Daniela.
- Jedziesz do centrum? - zapytał mnie nagle jeden facet pakujący coś do samochodu.
- Chcę się dostać do Central.
- Mogę cię podrzucić do Lapy, jeśli ci to pasuje.
- Jasne, czemu nie - Bomba! Miałem lifta w centrum Rio de Janeiro. Kolejna dziwna odmiana. Po długiej jeździe autobusem zostawiłem wieżowce i fawele daleko za sobą i dotarłem na bramki na BR-116. To pedágio*** wyglądało naprawdę dobrze, tuż za nim był przystanek z zatoczką a także sklep i restauracje.
- Hej, myślisz że wciąż będziesz w Brazylii we wrześniu? - zobaczyłem wiadomość na ekranie telefonu po znalezieniu wifi. - Dzisiaj kupuję bilet i chcę tam spędzić trzy tygodnie, jadę sama i chcę byśmy się spotkali.
- Wow, wow, Aileen zamierza podróżować! Ale myślę że już tu nie będę. Dwa miesiące, mnóstwo czasu. Być może we wrześniu będę już w Ekwadorze lub Kolumbii - zaraz jej odpisałem.
- Inna opcja to Tumbes. To w Peru i jedynie trzydzieści kilometrów od Ekwadoru. To byłby drugi tydzień września. Ale chcę wiedzieć gdzie będziesz zanim zarezerwuję bilet tak byśmy mogli się spotkać. Będę miała trzy tygodnie urlopu. Muszę zabukować bilety do jutra.
- Okej, Peru jest bardziej prawdopodobne niż Brazylia. I dlaczego do jutra? Jakaś oferta?
- Tak...
Rozmawiałem z Aileen dość często, ale ta wiadomość i tak mnie zaskoczyła. Powiedziała mi że się zmotywowała i zaczęła odkładać, wyglądało na to że nie były to puste słowa. Planowała polecieć sama do kraju w którym nigdy nie była. Bardzo mnie to cieszyło.
Po nocy na pobliskiej stacji wróciłem na bramki. Znowu kartka z uśmiechniętą mordką i ta da... stop bezpośrednio do São Paulo. W niecałą minutę! Czyżbym odnalazł Świętego Graala autostopu w Brazylii? Tym razem zabrał mnie kierowca tira z Nordeste, regionu którego jeszcze nie poznałem. Być może podczas mojej kolejnej wizyty w Brazylii, teraz zmykałem znowu na południe. Chciałem zobaczyć Florianópolis o którym tak wiele słyszałem. Kierowca po wysłuchaniu kilku opowieści z mojej podróży zaprosił mnie na obiad i w drodze powrotnej do ciężarówki wcisnął mi dwadzieścia reali mówiąc: "zjedz porządną kolację, jakoś chudo wyglądasz.
W São Paulo obejrzałem mecz na portierni jednej z firm. Przechodziłem obok gdy kolesie zaprosili mnie i zaoferowali kawę. 2-1. Brazylia wygrała z Kolumbią. Po meczu udałem się do Decathlonu by kupić nową butlę z gazem, a potem na Terminal Tietê który był tuż za rogiem. Tym razem zrobiłem błąd, zapomniałem sprawdzić o której odjeżdża ostatni autobus do Embu das Artes. Pojawiłem się za późno. Po chwili kręcenia się i wypytywania znalazłem autobus który mógł mnie ponoć dowieźć niedaleko Embu. Gdy kierowca wyrzucił mnie na jednym z węzłów okazało się że do Embu jest jakieś dziesięć kilosów. Była prawie północ. Okolica nie wyglądała najgorzej, ale nie czułem się komfortowo łażąc tam nocą, więc gdy znalazłem pierwszą stację benzynową zostałem tam do rana. Wstałem wcześnie i po dwóch kolejnych przejażdżkach autobusami dojechałem do bramek położonych naprawdę daleko od São Paulo. Kawałek kartonu, marker, nabazgrany uśmiech i po chwili podjechał tir. Ja pierdolę!
Wysiadłem na jednym posto na obwodnicy Kurytyby. Było już ciemno więc usiadłem obok gniazdka i zacząłem grzebać w internecie zupełnie wyluzowany.
- Dokąd jedziesz? - facet w średnim wieku nagle mnie oderwał od lektury polskiego Newsweeka.
- Do Floripy.
- Mogę cię zabrać ale później, jestem cholernie zmęczony. Muszę się zdrzemnąć. Będę w samochodzie, o tam w tym białym. Zresztą dam ci znać jak będę gotowy.
Czułem się jakbym nie był w Brazylii. Właściwie nie, czułem się jakbym był w idealnej Brazylii. Uwielbiałem ten kraj, tych ludzi, atmosferę, jedyne czego nie lubiłem to ten strasznie wolny autostop. I teraz nagle ludzie oferują mi stopa gdy nawet go nie szukam. Był to jeden z moich ulubionych krajów i z chęcią zostałbym tu dłużej, pomieszkał w nim trochę, podszlifował mój portugalski. Nie teraz, nie teraz. Wiedziałem że trzeba jechać dalej, jeszcze tyle krajów przede mną, nie mogłem się zatrzymać w każdym miejscu które mi się podobało bo nigdy nie ukończyłbym tej wyprawy. A Brazylia? Chyba wciąż tu będzie.
Po kilku godzinach zaczęliśmy jechać na południe. Facet mieszkał na północy kraju i był w podróży służbowej. W Brazylii oznaczało to kilkudniową jazdę. Gdy byliśmy już blisko celu poczułem się bardzo zmęczony, głowa zaczęła mi lecieć, ale zmusiłem się by nie spać gdyż wyglądało na to że mój kierowca zaczął zasypiać. Za każdym razem jak zapadała cisza zaczynałem gadać, nawet pieprzyć bez sensu by mi tylko nie spał. W końcu wysiadłem około trzeciej w nocy na przedmieściach Florianópolis.
Znowu w Pelotas! Z Marthą, Gabi, Átilą i Bruną |
Najpierw był ten krótki lift z jedną dziewczyną do centrum miasta. Powiedziała mi że nigdy w życiu nie jechała na stopa, ale że zawsze zabiera. Według niej Florianópolis było stolicą autostopu w Brazylii. Po wysiadce z miejskiego autobusu znowu szybko złapałem lifta ze stacji do bramek trzydzieści kilometrów na południe. Jechałem do Capão da Canoa gdzie chciałem odwiedzić Rogera, Natalię i Marcelo, ekipę która zabrała mnie na północy Chile. Capão nie leżało przy głównej trasie więc napisałem na kartce Osório. Nie było to duże miasto więc może lepiej byłoby napisać Porto Alegre, ale nie miałem już kartonu. Po godzinie poszedłem do pobliskiej restauracji gdzie bardzo szybko znalazłem lifta z jednym tirem. Po jakichś dwóch godzinach znalazłem się na zapyziałej stacji w jakiejś niewielkiej mieścinie.
- Bilet kupiony! Na pierwszego września:) - Aileen poinformowała mnie tej nocy.
- A więc przylecisz do Peru 1 września? Muszę nastawić budzik by nie przyjechać za późno.
- Hehehe tak będę w Máncora już pierwszego. Nie możesz być za późno!
- Na stopa nigdy nie wiadomo. Nastawię se budzik na tydzień przed i jak będę wciąż daleko zacznę łapać samoloty na stopa;)
- Hahaha ty wariacie.
- Chcesz się przemieszczać, jeździć na stopa, czy byczyć się na plaży przez całe trzy tygodnie?
- Mój plan to przylecieć do Peru, spotkać się z tobą, jechać na stopa razem do Ekwadoru i potem wrócić do Chile.
- A co jeśli przyjadę za późno? Masz jakiś plan B?
- Usiąść i płakać hehe.
- Ok, więc muszę znaleźć mapę z pasami startowymi;) - Wyglądało na to że mam deadline'a.
Z rana nie mogłem niczego złapać przez chwilę więc nabazgrałem "Następna Stacja" i usadowiłem się na wlocie na autostradę. Zadziałało od razu, krótkimi liftami przeskakiwałem z jednego posto na kolejne. Gdy usiadłem na moment na jednej ze stacji zobaczyłem autobus przerobiony na kampera. Miał on argentyńskie blachy, wymalowano na nim argentyńskie i brazylijskie flagi, wizerunki Neymara i Messiego i napis "Uściski od gola." Zamieniłem z kierowcą kilka słów i już byłem w środku. Była to grupa pięciu przyjaciół z Rosario i przygotowali oni ten pojazd specjalnie na Mistrzostwa. Teraz zmierzali na kolejny mecz w Porto Alegre. Zajebista ekipa. Wyrzucili mnie na zjeździe do Capão i po ostatnim krótkim stopie znalazłem się przed sklepem który prowadziła Natalia z Rogerem.
Tego dnia zamknęli oni wcześniej, większość firm tak robiła gdy grała Brazylia. Co dziwne jeden supermarket był otwarty więc wybraliśmy się na zakupy. W środku włączony był jeden telewizor. Nagle usłyszeliśmy jęk zawodu. Brazylia - Niemcy 0-1. Po chwili kolejny jęk i kolejny i kolejny. Cholera jasna 0-4? Po piątym golu niektórzy zaczęli krzyczeć: "dawać Niemcy, jeszcze jeden!" I zaraz mieli co chcieli. 0-6, 0-7 i w końcu jeden honorowy gol którego nikt już nie obchodził. Przyjechaliśmy przez miasto, ani żywej duszy. Na twarzach Natalii i Rogera widać było bardziej szok i niedowierzanie niż smutek, ja sam nie mogłem w to uwierzyć. Nieco później zaczęliśmy się z tego nabijać, internet był już pełen memów. Była to chyba najzdrowsza reakcja na taką katastrofę.
Spędziłem w domu Rogera i Natalii kilka dni. Była to udana para, oboje bardzo inteligentni i uduchowieni. Sklep z ciuchami który posiadali miał się nieźle, ale że była zima nie mogli oni sprzedać żadnych bikini, więc zaczęli myśleć by wybrać się do Nordeste i sprzedawać ubrania ze swojego hipisowskiego Ogórka. Uważałem że to świetny pomysł, byłoby to prowadzenie biznesu połączone z urlopem. Któregoś dnia zabrali mnie oni do Mata Atlântica, Atlantyckiego Lasu porastającego okoliczne wzgórza. Marcelo razem z kolegami miał tam małą organiczną farmę. Uprawiali oni mnóstwo warzyw i owoców, mieli w tej chwili tyle awokado, że nie byli w stanie tego wszystkiego zjeść. Dla mnie najciekawsze były palmy juçara, ich niewielki owoce mogły być przetworzone na odżywczą i smaczną pulpę, tak jak owoce podobnej palmy o nazwie açai rosnącej bardziej na północy. Pulpa ta serwowana z granolą stawała się coraz popularniejszym śniadaniem w Brazylii i Marcelo również sprzedawał juçarę. Potrzebowali oni od czasu do czasu na farmie wolontariuszy i myślałem by zostać tam na trochę, ale odkąd Aileen kupiła bilet do Peru miałem mało czasu. Marcelo wciąż do głowy przychodziły nowe pomysły, był on ich ilością nieraz przytłoczony żartując że potrzebowałby dwa życia by zrealizować je wszystkie. Jego ostatnim eksperymentem był ser z juçary. Fajnie jest spotykać tak nakręconych ludzi.
Z Capão da Canoa pojechałem jeszcze bardziej na południe do Pelotas. Nie mogłem opuścić Brazylii bez ponownego odwiedzenia Marthy. Dostanie się tam było tak łatwe, na pierwszego lifta nie czekałem dłużej niż piętnaście minut, a drugi, z bramek pod Porto Alegre, był w jakieś dwie minuty. Po drodze odsłuchałem transmisji radiowej z mundialowego finału. A jednak Niemcy. Martha już mnie oczekiwała w tym samym mieszkaniu przy Placu Osório. Mieszkała ona ze swoim nowym chłopakiem Átilą, muzykiem z zespołu Barrio Sur.
Martha jak zawsze była zaangażowana w wiele rzeczy na raz, teraz na przykład oprócz przygotowań do obrony na uniwersytecie, nagrywała krótki film instruujący w języku migowym jak upiec chleb. Ja i Átila również odegraliśmy małą rolę w tym projekcie. Martha potrafiła z łatwością zaangażować innych. Jak odwiedziłem ją za pierwszym razem spędzaliśmy większość czasu w Munaya, kolektywie artystycznym który prowadziła ze znajomymi. Niestety Munaya już nie istniała. Martha uznała że moja poprzednia wizyta była chyba w najlepszym możliwym momencie, kolektyw działał na pełnych obrotach, było lato, ale dla mnie nie miało to znaczenia, ja wciąż czułem się w Pelotas wyśmienicie, wciąż czułem się tu jak w domu. Właściwie to w ogóle w Brazylii zacząłem się czuć jak u siebie, wszystko wydawało się tak znajome, miałem wrażenie że znałem ten kraj, że rozumiałem tych ludzi. A nawet nigdy tu nie mieszkałem, spędziłem tu łącznie mniej niż pięć miesięcy. Dziwne.
Po kilku dniach przygotowań i wielu próbach robionych w mieszkaniu Marthy przyszedł dzień obrony. Udaliśmy się do jednego z budynków Uniwersytetu Federalnego w Pelotas gdzie znajomi już czekali z zaciśniętymi kciukami. Weszliśmy do sali i po przybyciu profesorów Martha zaczęła bronić swoją pracę licencjacką zatytułowaną: Paradoks autora-producenta. Trudności i możliwości tworzenia teatru w południowej części stanu Rio Grande do Sul. Profesorowie mieli wiele pytań po prezentacji i według mnie świadczyło to tylko o tym że temat jej badań wydał im się szczególnie interesujący. Wszystko poszło bardzo gładko. Gratulacje!!!
Tego samego wieczoru Martha i Átila zorganizowali churrasco, typowego grilla w domu ich znajomego by uczcić obronę. Najpierw Átila i inni członkowie zespołu odbyli próbę więc mieliśmy nieco muzyki na żywo. Ich styl można by nazwać muzyką panamerykańską. Następnie zaczęliśmy się rozkoszować dobrym jadłem i chłodnym piwem. Arthur i Francesco przedstawili zabawny skecz kabaretowy, a na imprezie były też Gabi i Bruna, osoby które poznałem przed półtora roku. Z rana nasze głowy były nieco ciężkie, ale było to tego warte.
Po jednym dniu nicnierobienia wybraliśmy się następnego dnia z Marthą i Átilą do Laranjal nad brzegiem Lagoa dos Patos. Było to słoneczne i ciepłe popołudnie, relaksowaliśmy się więc sobie na pomoście popijając chimarrão i robiąc zdjęcia podczas gdy Átila grał na gitarze. Mojej ostatniej nocy w Pelotas wyszliśmy na miasto i o ile Martha i Átila chcieli położyć się wcześnie, ja zostałem z Arthurem, Francesco i Gabi, z którymi po jakimś czasie poszedłem na mały afterek. Dla Francesco i Arthura była to pożegnalna impreza, wkrótce jechali oni na wymianę studencką do Portugalii. Była to więc niejako pożegnalna noc dla całej naszej trójki.
Z rana miałem krótką wizytę w odrestaurowanym Mercado Central, gdzie Átila często dżemował z innymi miejscowymi muzykami. Po obiedzie podrzucił mnie on razem z Marthą na przystanek autobusowy na głównej ulicy. Kolejne pożegnanie podczas tej wyprawy, ale w ogóle nie czułem smutku, byłem szczęśliwy że miałem przyjaciół w tej części świata. I pomyśleć że zaczęło się to przed wieloma laty w Irlandii. Wiedziałem że się znów zobaczymy, wróciłem i znowu wrócę.
Złapałem stopa bezpośrednio z drogi tuż przed zachodem słońca bezpośrednio do Porto Alegre. Chciałem się tam spotkać z Alexem, byłym Marthy, który wyprowadził się z Pelotas jakiś czas temu. Niestety jego telefon był wyłączony przez większość dnia i po kilku kolejnych próbach skontaktowania się z nim zdecydowałem się załapać na ostatnie metro i wyjechać na wylotówkę. Może innym razem Alex. Noc spędziłem znowu na posto BR, tym razem jednak były one dla mnie bardziej jak hostel niż miejsce gdzie ugrzązłem na długie godziny.
Po śniadaniu zacząłem kierować się w stronę mojego ostatniego celu w Brazylii, miejsca gdzie zaczęła się moja druga wizyta w tym kraju, do Foz do Iguaçu. Autostop na ogół szedł gładko, tylko w jednym miejscu stałem przez jakieś dwie godziny. Najpierw zabrała mnie rodzinka z dziećmi, potem dwójka studentów i w końcu kierowca tira. Znowu był to konwój dwóch ciężarówek i znowu siedzieli oni bez przerwy na radiu. Wysiadłem około czterdzieści kilometrów przed miastem wczesnym popołudniem następnego dnia. Godzinę później byłem już w centrum Foz po dwóch liftach. Krajobraz zmieniał się często przez te dwa dni. Trawiasta pampa w okolicach Porto Alegre, araukariowe lasy w interiorze stanu Santa Catarina i dżungla wschodniej Parany.
- Weź autobus do Vila C - przeczytałem raz jeszcze instrukcje siedząc na przystanku. Po kilkunastu minutach zamiast na twardej ławce siedziałem już na wygodnej kanapie na której kimało wcześniej wielu couchsurferów. Byłem w domu który wynajmowały trzy studentki antropologii. Taisa i Effy były z Brazylii jednak z zupełnie innych regionów, a Maite przyjechała z Ekwadoru. Nazywały one swój dom Antro C i było to miejsce pełne mebli z odzysku i z sadem w którym rosły banany i krzewy kawy.
Wodospady Iguaçu |
Jedną z największych atrakcji Foz były oczywiście słynne wodospady i musiałem je zobaczyć. Zdecydowałem się je zwiedzić tylko z brazylijskiej strony choć wielu ludzi twierdziło że po drugiej stronie jest lepiej. Po niedawnych powodziach niektóre ze szlaków w Argentynie były jednak wciąż zamknięte, a biorąc pod uwagę koszty transportu argentyńska strona wychodziła drożej. Nie chciałem też kolejnych dwóch pieczątek w paszporcie, potrzebowałem miejsce na kolejne kraje. Udałem się tam z Fausto i Aną i na sto procent było warto, szczególnie pod koniec gdy mogłem niemalże dotknąć tę grzmiącą ścianę wody. W zależności od położenia chmur tęcze pojawiały się i znikały na tle rozwścieczonej rzeki, jakby rysowali je i ścierali niewidzialni artyści. Bajka.
Antro C miało tak wyluzowaną atmosferę że zostałem tam dłużej niż planowałem. I z chęcią został bym jeszcze z tą pozytywną i inteligentną ekipą, ale musiałem lecieć. Nie miałem za wiele deadline'ów w tej podróży, ale Aileen właśnie jeden taki stworzyła. W pięć tygodni musiałem przejechać na stopa grubo ponad pięć tysięcy kilometrów jeśli nie chciałem jej zostawić z jej planem B. A po drodze pewnie tyle pięknych miejsc. Po dotarciu autobusem do głównej drogi zacząłem przekraczać kolejną naturalną granicę tym razem noszącą nazwę Rzeka Paraná. Po półtora roku spędzonym w teraz tak mi znajomych Chile, Argentynie i Brazylii wszedłem na terytorium kraju o którym nie wiedziałem prawie nic. Witamy w Paragwaju!
___
* Porteño - potoczna nazwa mieszkańca Buenos Aires.
** Cerveja - po portugalsku piwo.
*** Pedágio - w brazylijskim portugalskim stacja poboru opłat na autostradach.